Pasja vs. Obowiązek
Notki pojawiają się – jak widać – raz częściej, raz rzadziej. Ma to związek z tym, że zabrałem się na poważnie za pisanie magisterki i choć dzień w dzień okupuję kompa, robię się przy tym dosyć monotematyczny.
Chwilowo przestałem nawet zwracać uwagę na newsy z branży, bo co mi po wieściach o premierze Thiefa, jeśli zwyczajnie nie mam czasu go sprawdzić? No, może inaczej – czas by się znalazł, ale nastawiony na naukę mózg buntuje się, ilekroć wgapiam się w monitor w innym celu, a na klawiaturze zbyt często wciskam WASD.
Sytuację komplikuje fakt, że tematem mojej pracy magisterskiej są gry wideo. Zawężając: język recenzji gier wideo. Jeszcze wężej: recenzje z „CD-Action” i „PSX Extreme” wydanych w 2013 roku. Biurko mam dosłownie zawalone egzemplarzami ww. czasopism, z których sumiennie wynotowuję co ciekawsze cytaty. Jest tego od groma i nie wiem, czy cieszyć się z tego, czy nad tym płakać, bo z jednej strony potencjalna praca bogacieje (?), z drugiej jej biedny autor ma coraz więcej na głowie. Cóż – MAM CO CHCIAŁEM. Było się wcześniej zabrać.
Sęk w tym, że cierpię ostatnio na przesyt grami, chociaż… praktycznie w nic nie gram. Choć wcześniej miałem ochotę np. na Crysisa 3, wielostronnicowy elaborat o tymże w „CDA” skutecznie pozbawił mnie jakiejkolwiek chęci instalowania Crytekowej perełki. Podobnie z Devil May Cry, Assassin’s Creed III… Autorzy chwalą, ja odpadam.
Zastanawiam się teraz, czy aby na pewno przenoszenie hobby/pasji na grunt obowiązków to dobry patent. Poszedłem na filologię, bo uwielbiałem literaturę. Jestem na piątym roku, a książki, które przeczytałem z własnej, nieprzymuszonej woli w ciągu ostatnich 12 miesięcy pewnie mógłbym policzyć na palcach jednej ręki (mimo to wolę tego nie robić, wynik mógłby mocno zepsuć mi humor). Po przerzuceniu większości wymaganych lektur (wszystkich po prostu fizycznie nie da się przyswoić) zwyczajnie nie mogę patrzeć na nic, co ma więcej niż sto stron. Boli.
Początkowo miałem wielką ochotę zająć się narracją w grach i ich fabularnymi powiązaniami z literaturą, ale jakiś głosik z tyłu głowy wciąż trajlował mi, że to chyba nie za dobry pomysł. „Ale czemu?” – myślałem – „Czy może być coś fajniejszego niż granie w gry w ramach przygotowania do pisania magisterki? What can possibly go wrong?” Uff, jak dobrze, że przestawiłem się na te czasopisma. Trudno mi sobie wyobrazić, jakim wstrętem napawaliby mnie Zabójcy Królów, gdybym musiał z ich trzewi wygmerać 70 stron nudnego, sformalizowanego maszynopisu. Teksty o grach to jednak ten jeden poziom oddalenia od hobby, który może okazać się zbawienny.
Czytając zatem wszystkie te recenzje – czasem lepsze, czasem gorsze, a czasem ewidentnie wymuszone terminem chałtury – raz po raz zastanawiam się, jak to możliwe, że ich autorzy, etatowi gracze, mają jeszcze siłę chwytać za pada w domu. To muszą być naprawdę silni ludzie.
Ostatnie komentarze: